Dzien Dobry,
Chcialabym podzielic sie wydarzeniem ktorego doswiadczylam w 81 roku –jesienia.
Mialam 19 lat. Z grupa dziewczyn wywolywalysmy duchy. Jedna z nas zaproponowala, bysmy wywolaly Krzysztofa Klenczona, bo bylo to krotko po jego tragicznej smierci.
Przyszedl i zanim zadalysmy pytanie wypowiedzial zdanie: “Macie szczescie, ze wywolalyscie ducha mego dzisiaj, bo jutro odchodze cieszyc sie pelnia szczescia w niebie”.
Zapamietalam to zdanie na zawsze- zrobilo ono na mnie niezwykle wazenie, choc znalam jego muzyke i zyciorys bardzo pobieznie. Ogladalam wczoraj film “Astral City”
Na mysl przyszedl mi Krzysztof. Wiec dzis rano wygooglowalam jego nazwisko i zapoznalam sie z jego tworczoscia i zyciorysem.
Pomyslalam, ze wlasciwa osoba, by podzielic sie moim doswiadczewniem bylaby jego zona lub ktoras z corek, ale znalzlam tylko ten kontakt, wiec pisze do pana.
Bylo to bardzo autentyczne doswiadczenie i choc po tylu latach moze ma ono wartosc by podzielic sie nim z osobami bliskimi Krzysztofowi.
Dziekuje i pozdrawiam,
Teresa
"Klenczon był ikoną i legendą daleko przed wyjazdem do Stanów. Szukał i przysłowiowo wiecznie gdzieś gnał. Nawet stojąc w miejscu. Nie znosił jałowej stabilizacji. Nie pozwalała mu na nią wrodzona impulsywność. I dobrze..."
Inna strona dnia. Rzecz o Krzysztofie Klenczonie
Dominik Burakowski
Z Krzysztofem Klenczonem grałem jego ostatni koncert,w klubie dla Polonii. Po występie wspólnie troszkę rozmawialiśmy, ale Ja musiałem szybciej się położyć, bo rano odbierałem z lotniska rodzinę. I się rozstaliśmy. Może gdybyśmy dłużej siedzieli Krzysiek nie pojechałby akurat o tej godzinie i nie doszłoby do wypadku.
Krzysztof Krawczyk
Krzysztofa Klenczona poznałem chyba właśnie w Szczytnie, w 1967 roku, kiedy miałem tu koncert. Spotykaliśmy się czasami, najczęściej na estradach, a raczej w ich kulisach Przyjaźniliśmy się. Odprowadziłem Go w ostatnią drogę. W Jego domu, przy urnie z prochami, zgromadzili się przyjaciele, muzycy. Towarzyszyliśmy Mu przez całą dobę, śpiewając Jego piosenki.
Stan Borys - cyt.za: "Kurek Mazurski"
Bardzo 'charakterny' przyjacielski, uczciwy. Graliśmy razem Niebiesko-Czarni oraz Trzy Korony ostatnią turę koncertów w kraju w 1972r.przed jego wyjazdem do USA:
Wojtek Korda 'Niebiesko-Czarni'
Krzysztof Klenczon był ekspresyjny estradowo, mówili, że urodził się z gitarą. Bardzo impulsywny i jednocześnie wrażliwy, samouk. Część jego twórczości wyprzedzała epokę. Wielu młodych bierze do repertuaru Jego piosenki. Powstawały one długo, rozwijał przy nich swój warsztat
Jurek Skrzypczyk 'Czerwone Gitary'
Jeszcze będąc chłopcem przednastoletnim lubiłem Jego piosenki, nawet Czerwone Gitary dzieliłem na nich i na Niego. Na płycie Trzy Korony uczyłem się brzdąkać na gitarze. W roku 1978 (lub 79) byłem na dwóch Jego koncertach w Sali Kongresowej - chyba ostanich w Polsce. Pamiętam, jak w czasie pomiędzy piosenkami ktoś krzyknął z widowni - powiedz stary gdzieś ty był! , a On odpowiedział: "daleko,ale teraz jestem z wami" i oczywiście zaśpiewał ten utwór. Druga część koncertu rozpoczęła się w ciemności, snop światła oświetlił stojącą gitarę, Krzyś wyszedł ubrany jak Presley na biało i zaśpiewał Biały Krzyż. Publika zamarła i choć przestał śpiewać to przez chwilę trwała cisza. Coś fantastycznego!
Mirek
Pierwszy raz o Czerwonych Gitarach uslyszalem w maju 1968 roku. Konczylem Szkole Podstawowa, a ponieważ oceny byly juz wystawione, na lekcji fizyki zaproponowano nam cos w rodzaju dzisiejszej dyskoteki. Wtedy to z trzeszczacej pocztówki poplynelo: ... nie zadzieraj nosa...". Wówczas nie wywolalo to na mnie zadnego wrazenia. Wstrzas nastapil dokladnie 10 pazdziernika 1968 roku. Liceum, apel z okazji jakiegos swieta Ludowego Wojska Polskiego, a jako przerywnik pomiedzy czesciami poetyckimi - wystep szkolnych Bemoli i piosenki w ich wykonaniu: "Po ten czerwony" (do dzis nr 1 na liscie moich ulubionych przebojów), "Bialy krzyz" (nr 2 na liscie) i "Przyjedz mamo na przysiege". Oslupialem i zachlysnalem sie, to bylo piekne. Od tej chwili kazda wolna chwila spedzana byla przy radiu w poszukiwaniu tylko pierwszych dwóch, sposród wymienionych nagran. Pojawilo sie, tez nagle, "Gdy chcialem byc zólnierzem" i to na moment dalo grupie No to co miano mojej ulubionej. Ale za chwile uslyszalem "Tak bardzo sie staralem", "Anna Maria" (poczatkowo nie cierpialem tego nagrania, teraz jest w czolówce mojej listy superszlagierów), "Gdy kiedys znów zawolam Cie", "Barwy jesieni", wystepy CzG w Opolu oraz "Jesien idzie przez park". Zachorowalem na kupowanie plyt, choc nie mialem wtedy adapteru. Pierwsze : No to co - "Nikifor" i Maryla Rodowicz - "Zyj mój swiecie" + Gitary, ale tylko na pocztówkach (ich nagrania byly wtedy nie do kupienia). Czasem trafialem do mnie zdezelowane egzemplarze ich longplayów 1 - 3, a takze mniejszych plyt. Majac juz kilkanascie plyt, w 1972 roku otrzymalem wreszcie upragniony adapter. Jedynym, bedacym wówczas jeszcze w bardzo przyzwoitym stanie technicznym, krążkiem Czerwonych Gitar byl wtedy "Spokój serca". I gdy sporządzołem wykaz nagran swojego nowego ulubionego zespolu, nagle pod koniec listopada 1969 roku, mój licealny kolega doniósl mi: Kleczon odchodzi od grupy, nagral nawet samodzielnie "Dziesiec w skali Beauforte'a". To byl cios, mimo to nie wierzylem. Przekonal mnie dopiero solowy wystep Klenczona w Telewizyjnej Gieldzie Piosenki (styczen 1970). Miesiac pózniej, w tym samym programie pojawiaja sie Trzy Korony z "Ludzie wsród ludzi". Zal, zlość, rozczarowanie, tym bardziej, ze pojawia sie zbyt awangardowe "Na fujarce". W marcu 1971 slysze "Najpiekniejsze sa polskie dziewczyny" i powraca wiara w Czerwone Gitary. Tym bardziej, ze zdobywaja one "Laur dla Zwyciezcy" wygrywajac w pólfinale z Trzema Koronami, a w finale z "Niemenem" Do dzis turniej zorganizowany przez I program PR jest dla mnie wielka zagadka. Jako jedna z piosenek zespól zaspiewal utwór, z którego zapamietalem slowa"...jak Feniks z popiolów...". Do dzisiaj nie potrafie tego skojarzyc z rzadna ich produkcja. 1 maja 1971 i najwieksza glupota, jaka palnalem w zyciu. Wkurzony na Niunka nie pojechalem na darmowy wystep Trzech Koron w Libiazu. Wiecej nie mialem juz mozliwosci spotkac go w zyciu. Myslalem, ze podobnie bedzie z Gitarami. Wrzesien 1972. CzG w krakowskiej Filharmonii. Postapilem jak idiota. Nie dopytalem, zakladajac, ze Filharmonia jest w Nowej Hucie, a przeciez od Zaczka mialem do niej tylko 500 m. Poza tym wystarczyla drobna przeszkoda (kulem do kolokwium), aby nie isc na wystep. Gdy po 1980 roku o mojej ulubionej grupie zaginal wszelki sluch, nie moglem sobie darowac wtórnej glupoty. Potem byly chwile nadziei. Zapowiedzi, ze wystapia z The Beatles Riveiver Band, koncerty dinozaurów. Nic z tego.
Nadszedl czerwiec 1992 rok. Nagle w telewizji pojawia sie wywiad z CzG Wracaja, graja i spiewaja. Wielkie oczekiwanie, kiedy beda w Krakowie.
6 czerwca koncert. Byłem w szpitalu. Sporo ludzi przychodzi w odwiedziny i opowiadaja. Myslalem, ze mnie poskreca. Kolejna szanse diabli wzieli.
I znowu maj, tym razem 1993. Sa w Krakowie. Na miejscu dowiaduje sie o odwolanym koncercie w Tarnobrzegu. W hali Wisly jest jednak komplet. W trakcie koncertu istne wariactwo: dzieci, dorosli, a nawet dziadkowie spiewaja nie gorzej od zespolu. Tylko ja, jak zamurowany chlone kazde slowo, kazdy dzwiek. Nagle zapowiedz: "pamieci Krzyska "Bialy krzyz". Gasnie swiatlo, tylko jeden fioletowy reflektor omiata scene. Totalny cisza. Ludzie wstaja z miejsc. Zapalaja zapalniczki i zapalki. Nie wytrzymalem, zaczalem plakac. Rozgladam sie - lzy ocieraja wszyscy. Podobne reakcje przy piosence "Wszystkim, którzy o nas pamietaja". Takiego misterium nie przezylem ani wczesniej, ani pózniej.
We wrzesniu 1994 koncert w Chrzanowie. Pomimo wielu staran nie dostaje sie za kulisy. Marzenie, by porozmawiac z chlopakami nadal pozostaje niezrealizowane. Lipiec 1995, koncert w Krakowie, znowu hala Wisly.- wypisz wymaluj jak poprzednie. Wspaniale piosenki i atmosfera, a takze niedosyt: gdzie te nowosci. Repertuar troche zmieniony i choc zabawa przednia, to ja szukalem przede wszystkim nowosci. Byla tylko jedna: "Nie jestes sama".
Kwiecien 1995. Gitary w Chrzanowie. Szansa na wywiad (pisalem wówczas w zakladowym "Alchemiku") i prywatna rozmowe. Przed koncertem spotykam Dornowskiego, ale mnie splawia - prowadzi do Jerzego Krawczyka (menadzer zespolu), a ten pietrzy trudnosci. Po koncercie spotykam umeczonego Seweryna. Oczywiscie autografy, krótka rozmowa w Jego osobistej garderobie: "Krawczyk nie bedzie mi dyktowal z kim moge rozmawiac". Potem Seweryn mówi: "...bedzie wreszcie nowa plyta". Za chwile na korytarzu dogonia mnie i dodaje, "wie pan co, plyta bedzie jednak chyba jesienia" I rzeczywiscie, w listopadzie ukazuje sie "Koniec". W kwietniu kupuje "Epitafium dla Krzyska". Seweryn osobno (jako Czerwone Gitary", pozostali osobno. Czyzby kótnie rozlozyly grupe? 2 czerwca 1996 wystapili na Placu Tysiaclecia w Chrzanowie z okazji dni tego miasta. Po koncercie rozmowa z Sewerynem. Wypoczety, usmiechniety i rozmowny jak nigdy. Czy to koniec CzG?. "Absolutnie, troche odpoczniemy, bo jestesmy zmeczeni. Na pewno sie kiedys jeszcze zbierzemy i razem zagramy. Tymczasem spróbuje stworzyc cos nowego, indywidualnego" - pada w odpowiedzi. Skrzypczyk i Dornowski przychodza kwadrans pózniej. Widac izoluja sie od Krajewskiego. "To juz definitywny koniec" twierdza. Sierpien 1997. Sopot, wszyscy mówia o powodzi, a w liscie "30 - ton" ton zapowiedz koncertu grupy w Szczytnie. Nie wierze!!! Atoli pazdziernik i rozmowa w Teleekspresie: Graja, ale bez Seweryna, za to z dwoma nowymi. Na potwierdzenie, w kwietniu tego roku kupuje "Czewone Gitary '98. Dla naszych fanów".
I gdy moja radosc siega szczytu, W czerwcu Krajewski doprowadza do zakazu dzialalnosci zespołu pod dotychczasowym szyldem. Uwazam to za jakies nieporozumienie. Jemu wolno nagrywac jako Czerwone Gitary, a reszcie zespolu - nie? Nigdy do tej pory nie zdarzylo sie, aby odchodzacy od grupy zabieral ze soba jej nazwe. A tak na dobra sprawem, nazwe wymyslil przeciez Franciszek Walicki. Ponadto, Skrzypczyk i Dornowski maja dluzszy staz w grupie niz Krajewski. Kocham muzyke Seweryna, ale w tym miejscu abolutnie jestem przeciwko postawie okreslanej popularnie jako "pies ogrodnika".
Janusz
Kiedyś mieszkałem na Zachodzie. Dwa lata. Miałem ze sobą parę płyt i zbyt często słuchałem "Wróćmy na jeziora", a tam gdzie byłem nie było jezior. Dlatego też wróciłem. Kiedy o 4 rano przekraczałem granicę wracając do kraju słuchałem "Jak wędrowne ptaki". Dopiero wtedy zrozumiałem ten tekst i jestem do końca przekonany, że tylko wtedy czułem go najmocniej. Kilka lat wcześniej opuszczając Polskę słuchałem "Pożegnanie z gitarą"...
Wojtek
Poznalem Krzyska chyba wczesna wiosna 1973 r. Nie pamietam kto mi powiedzial ze Klenczon pojawil sie w Chicago i ma wystapic w nadchodzaca niedziele w polonijnym programie TV. Program ten prowadzony przez Roberta Lewandowskiego byl w kazda niedziele od 5 do 6 na kanale 26. Procz czestych reklam LOTu i PKO byly to przewaznie krotkometrazowki z Polski oraz przenudne jalowe dyskusje dzialaczy polonijnych. Wystep Krzyska wydawal sie byc zatem wydarzeniem wielkiego kalibru. Zagral na 12 strunnej gitarze pudlowej i zaspiewal piosenke "Powiedz stary gdzies ty byl". Wyszedl bardzo dobrze. Po programie zadzwonilem do studia Roberta Lewandowskiego proszac go o kontakt z Klenczonem. Pare lat wczesniej bylem zalozycielem pierwszego w Chicago polskiego zespolu muzyki big-beatowej i uwielbiajac Czerwone Gitary nazwalismy nasz zespol "Wedrowne Gitary", grajac oczywiscie duzo ich piosenek. Robert
Lewandowski znajac mnie rowniez jako wspolzalozyciela pozniejszego zespolu "Bialo-Czerwoni" nie zawahal sie dac mi Krzyska numer telefonu. Byl to numer 334-3827. O ile pamietam, po umowieniu sie telefonicznie, podjechalem po niego pod dom gdzie mieszkal w jakims wieloapartamentowym
domu z zona Ala, mala corka i tesciami. Przedstawil mi sie bardzo oficjalnie i z powaga, podajac dlon i powiedziawszy "Krzysztof". Nigdzie wtedy nie gral i chyba nie pracowal, wiec byl bez dochodow. Ja
sam grajac wtenczas juz w "Bialo-Czerwonych", grywalem na doskok z
roznymi kapelami polonijnymi (...)
I na taka chalture zabralem raz Krzyska by sobie zarobil "incognito" choc te $40 i popatrzal jak wyglada muzyczny swiat polonii Chicagowskiej. Jednak jakis facet lat 30 kilka, z grona gosci, rozpoznal go. Podszedl do niego i cicho spytal: "Pan Klenczon?". Krzysiek z polusmiechem odpowiedzial "Tak".
Zgadalismy sie z Krzyskiem ze trzeba sklecic kapele i zarabiac. Ja cicho mialem wielkie nadzieje ze Krzysiek stworzy zespol cos na wielkosc chociazby "3 Koron", przeciez to KLENCZON, cos musi predzej czy pozniej mu sie udac, tym bardziej ze polska mlodziez Chicagowska byla bardzo chlonna polskiego big-beatu. Chcialem pomoc w tym dziele czym tylko bylo to mozliwe. Krzysiek mial znajomego klawiszowca Henka Karasiewicza i perkusiste Jurka Czecha, ktory dysponowal PA systemem, tj. wzmacniacz i glosniki do wokalu jakiejs dobrej europejskiej produkcji. Mnie przypadla rola basisty. W tym skladzie do proby doszlo tylko raz, bo Jurek Czech notorycznie nie zjawial sie.(...) Ja znalem jeszcze z "Wedrownych Gitar" perkusiste Zbyszka Huczynskiego.(...)
Nazwalismy nasz zespol "System" i zaczelismy grac po $40 na lebka w Polish Villa na rogu Milwaukee i Ashland. Nasze ambicje (z Krzyskiem na czele) byly wieksze i po paru tygodniach zaczelismy grac w Moulin Rouge - klubie prowadzonym przez sympatycznego Niemca. Tam bylo juz po $45 od srody do niedzieli od 9 do 3 rano. Gralismy tam do lipca lub sierpnia
73r. Oni trzej nigdzie procz grania nie pracowali procz mnie. (...)
Gralismy 50% polskiego repertuaru. Jako zespol gralismy calkiem niezle. (...) Na przerwach mialem okazje poznac Krzyska najbardziej. Czasem opowiadal nam gdy jako Czerwone Gitary jezdili po Polsce i o roznych hecach, troche meskich zwierzen co do wielbicielek zespolu, o tym gdy na poczatku kariery, gdy z forsa bylo jeszcze nienajlepiej, jedli cukier by miec sile na probach.
Krzysiek byl dla innych dziewczyn nie do poderwania. Absolutnie nigdy nie zauwazylem na jego twarzy spojrzenia na plec piekna, spojrzenia typu takiego jak pies patrzy na kotlet. Sam nam mowil ze w ich malzenstwie jest zasada, ze skok w bok nie moze zaistniec, bo jedno drugiego zostawi bez zadnego "zmiluj sie". Jego zona Ala byla bardzo mila, towarzyska i goscinna. W tym czasie gdy gralismy w Moulin Rouge, urodzila im sie druga corka, Jacqueline. Z czasem wyprowadzili sie od tesciow z Chicago na polnocne przedmiescie do Skokie. Mieli tam dom 4 czy 5 sypialniowy z nadzwyczaj dlugim korytarzem. Krzysiek mial samochod Ford Mustang, chyba 72 rocznik, zolty z czarnym dachem. Mial klopoty wozic w nim kolumny, bo
Mustang nie jest najlepszym autem dla muzykow ze sprzetem. Wracajac do grania w Moulin Rouge, pod koniec wieczorow, szczegolnie gdy publiki bylo malo, stawal sie bardziej smutny i zgorzknialy. Wyczuwalem u niego bezsilnosc, bunt, frustracje i zal na to co los mu wtedy przynosil. Czulem ze zdawal sobie sprawe z tego kim byl w Polsce, a w Chicago wlasciwie nikim, grajac czasem dla pustej sali z organista tracacym przytomnosc od alkoholu. Nigdy nie widzialem Krzyska tryskajacego radoscia, czy smiejacego sie, moze czasami gdy opowiadalismy sobie kawaly na przerwach.
Jak wspomnialem, bylem jedynym w zespole ktory mial prace dzienna i Krzysiek z Henkiem namawiali mnie bym rzucil ja i oddal sie calkowicie pracy w zespole, ze bedziemy robic intensywne codzienne proby by dojsc wreszcie do czegos. Ja nie odwazylem sie na ten krok i gdy nasz angaz w Moulin Rouge sie skonczyl, nie bylem juz brany pod uwage na ewentualne nastepne angaze. Wyszlo w koncu tak, ze Krzysiek zaczal grac juz bez zadnego z nas z zupelnie innymi grajkami w polskim klubie "Astoria" na rogu Belmont i Kostner. Tam dlugo gral w roznych skladach osobowych. Ja dalej gralem po weselach w "Bialo-Czerwonych". Widywalismy sie coraz rzadziej, poniewaz moje chaltury konczyly sie o pare godzin wczesniej niz jego grane w "Astorii", odwiedzalem go tam gdy wracalem ze swoich gran. Gral do pozna, czasem do 4 rano. Widzialem go coraz bardziej smutnego i bez tej werwy i nadzieji.
O jego wypadku dowiedzialem sie bedac w Polsce w marcu 81r. Umarl chyba w ten sam dzien kiedy bezpieka pobila solidarnosciowcow na ich zjezdzie w Bydgoszczy.
Mialem zawsze do niego respekt jako mlodego Polaka ktory wywarl tak duze oddzialywanie na polska mlodziez jako wspoltworca legendarnego zespolu. Mialem z nim jakis dziwny duchowy kontakt i do dzis, pare razy w roku miewam o nim sny ze mamy grac, publika czeka ale on nie jest w stanie nic wydobyc z gitary wiec ja mu oferuje ze sie schowam gdzies za perkusje, bede gral za niego, niech on tylko stoi na scenie z gitara, niech go widownia widzi, ze to nie prawda ze on nie zyje.
Jurek
Muzyką K.Klenczona interesowałem się od 12 roku życia.Pamiętam swoje pierwsze płyty z muzyką Czerwonych Gitar.Słuchałem je na gramofonie typu Bambino. Co to była za uczta duchowa. Gdy w 1970 roku dowiedziałem się że Krzysztof opuścił Czerwone Gitary grom spadł na mnie z jasnego nieba. Jak to będą grać dalej bez Krzysztofa-nie wyobrażałem sobie tego. Poszedłem do liceum i w marcu 1970 roku usłyszałem 10 w skali beauforta. Wiedziałem że to będzie dalej moja muzyka. I nie rozczarowałem się. Nowy zespół Trzy Korony startuje z niezwykłym impetem i dynamiką a także oryginalnym brzmieniem. Wiem już ze będzie to zespółmojego życia. Co roku wakacje spędzałem na wybrzeżu w Sopocie. 14 czerwca 1970r po raz pierwszy zobaczyłem zespół Trzy Korony w akcji. Grali w Teatrze Letnim na Bieruta. W pierwszej części występują Wislanie z E.Zakiewicz i J.Hryniewiczem-grają nawet nieżle ale ja czekam na drugą część. I wreszcie grają-temperatura na sali bliska euforii.Grają 8 piosenek-wszystkie bisują. Skład piosenek jest następujący 1.ŚMIGŁA DIANA, 2.LUDZIE wśród ludzi,3 Jenny-J.Mayalla, Stara szkapa, 5 Ty albo więcej nikt, 6 Nie ma cię w moim śnie, 7 Kronika Podróży, 8.10 w skali Beauforta. Wiem już na co przeznaczę pieniądze na wyżywienie. Od 15 do 20 lipca codziennie ogladam koncerty. Racje zywieniowe nadrobie w domu. Obserwuje zespół na próbach-zapamiętuję każde ułozenie palców i potem ćwiczę na własnoręcznie zrobionej gitarze. Wracam z wakacji do domu. Przez cały rok słucham informacji i nagrywam nowe nagrania Trzech Koron. Czekam z niecierpliwością wakacji 1971. Dokładnie 14 lipca udaję się do Sopotu. I jest TELEGRAM. Trzy Korony grają w klubie Za Rogiem na ul. Barbary. Pierwszy dzień jestem 2 godziny wcześniej,żeby nie zabrakło biletów. Na pierwszy plan wysuwa się wzmacniacz VOX 200 watt i wzmacniacz Dynacord. Godz 19 zaczynają kompozycją Korona . Stwierdzam stojac b.blisko że VOX ma poteżny ''wykop''i muzyka w takiej dynamice brzmi nieżle. Obok klubu stoi samochód Krzysztofa fiat 125p GK9331. Wewnątrz siedział jego pies-owczarek Diana. T.K. grają mieszankę swoich przebojów oraz produkcje J.mayalla i CCR. Tego roku obejrzałem około 20 koncertów w w/w klubie i na sopockim Non Stopie. Pamiętam każdy ich szczegół, Gitarę -zlotego Gibsona Les paul z pierwszym zmienionym kluczem na strunie e1.Wspaniałe też były atmosfery tych koncertow. W 1972 r. T.K. koncertowały w Krasnymstawie moim mieście. Wtedy też nagrałem ich koncert na grundiga. Niestety wskutek omyłki skasowałem go w pózniejszych latach. Bardzo żałuję. Tego też roku K,Klenczon wyjechał do USA. Nie mogłem sobie znależć miejsca. Póżniej w latach 1973 i1974 obserwowałem i dobrze poznałem G.Adriana, który stworzył 2 zespoły ATLAS I NORD BAND. Grali na Non Stopie i w Medyku. Ale to już nie było to . Póżniej ślad po nim zaginął. Nie spotkałem już nigdy K.Klenczona. Nie wiedziałem o jego koncertach w Polsce. Pózniej zginął w wypadku-bardzo mi było go żal. Po 15 latach nawiazałem kontakt z siostrą Hanną. Mieszka w Poznaniu. W 1998r odszukałem jedynie Pana P. Stajkowskiego który przyjął mnie b, serdecznie i porozmawialiśmy. Mieszka w Gdyni. O G.Adrianie nie wie nikt. Dużo zespołów po 20-30 latach ma udany powrót na scenę. Niestety TRZY KORONY nie zagrają nigdy i nikt nawet Żuki ich nie podrobi. Poszukuję następujących nagrań Trzech Koron. 1.Ty albo więcej nikt, 2.Stara Szkapa. 3,Uchwyć wiatr, 4,Spojrzeć prawdzie w oczy. Obojętne w jakim stanie i na jakim nośniku. Pozdrawiam fanów
Bogdan Brzozowski
Dzięki Klenczonowi parę lat wstecz " odkryliśmy " Mazury i zakochaliśmy się w ich urodzie.Do Szczytna jeździmy tak często , jak to tylko możliwe : na wakacje albo weekendy ( z Warszawy to tylko 186 km ) , i muszę Ci się przyznać , że choć pięknie tam o każdej porze roku ,najbardziej zauroczyły mnie Mazury zimą...Rodzinne miasteczko Klenczona poznaliśmy właściwie " na wylot ", mamy tam swoje ulubione miejsca i dobrze znajomych ludzi.Oczywiście zawsze chodzimy na cmentarz , na grób Krzysztofa... Także Trójmiasto , odwiedzane przez nas głównie latem, zaczęło nagle być miastem Klenczona , zwiedzanym szlakiem bliskich niegdyś mu miejsc. Jedynie Chicago pozostaje nadal odległe i niedostępne , znam je wyłącznie z książek i map.Marzę jednak cichutko, że może kiedyś, w bliżej nie określonej przyszłości...(...)
Klenczon ma zresztą zadziwiająco dużo i bardzo różnorodnych fanów.Pracuję w szkole ( podstawowej zresztą ), kiedyś dostałam w prezencie taki fajny gadżet : kubek z twarzą Klenczona.I wiesz, czasami, kiedy piję z niego herbatę , podchodzi do mnie jakiś dzieciak - taki smarkaty nastol - i rozpoznaje Klenczona bez pudła...Dla mnie to szok . I kupa radości...(...)
Parę słów o muzyce Klenczona..Dla mnie to nie tylko zbiór pięknych dźwięków, przeżycie estetyczne, Traktuję ją bardzo osobiście , i może z racji tego, że jestem kobietą, bardzo emocjonalnie. To psychoterapia na mój własny, prywatny użytek . Sięgam po nią , gdy jest mi źle, kiedy życie dokopie solidnie i raczej chce się wyć, niż śpiewać. Wlączam magnetofon, zamykam oczy i Klenczon prowadzi mnie w inny , lepszy świat, który łagodzi, wycisza, koi...To mój azyl � do Jego muzyki � przytulam twarz � i odpoczywam. Potem znów chce mi się oddychać, działać, po prostu żyć...Czuję się tak, jak w dzieciństwie, gdy ktoś miły pogłaskał mnie po głowie...Czułość, ciepło, którego na co dzień brakuje w drapieżnym, pazernym życiu , odnajduję w muzyce.
Grażyna Kozak
Wspomnienie o Krzysztofie Klenczonie
Motto
„Połączył nas zwyczajny dzień, zwykły dzień
Na tyle wspólnych lat, na dobre i złe….”
(z piosenki „Bez naszej winy” Seweryna Krajewskiego do słów Krzysztofa Dzikowskiego, która jest poświęcona rozstaniu Krzysztofa z Sewerynem – kiedy Seweryn rozmawiał o Krzysztofie z Heleną Giersz (autorką filmu dokumentalnego o Klenczoni) ze łzami w oczach zagrał i zaśpiewał właśnie „Bez naszej winy”)
Zawadiacki uśmiech, żywiołowość na scenie, a jednocześnie liryzm, dużo prawdziwej, szorstkiej, ale sympatycznej męskości – takim Go zapamiętałem i pewnie taki właśnie był. Do dziś odczuwam Jego brak, chciałem, żeby był zawsze, grał, śpiewał, komponował…..
Dwa razy wydarzenia z Nim związane dotknęły mnie boleśnie. Po raz pierwszy w styczniu 1970, kiedy z tygodnika „Na przełaj” dowiedziałem się, że odchodzi z Czerwonych Gitar. Nie wierzyłem w to, nie chciałem wierzyć. Zawalił się mój mit, moje nastoletnie marzenie. Wtedy czekałem na każdą nową piosenkę Gitar jak na kolejny wspaniały prezent, nie wyobrażałem sobie, że Krzysztof, ich lider, może odejść. Wierzyłem przez dłuższy czas, na pewno do powstania „Trzech Koron”, że to tylko przejściowa fanaberia, ze Gitary muszą się zejść, bo taka jest naturalna kolej rzeczy. Jego samotny występ w telewizyjnej giełdzie piosenki ( grał i śpiewał „10 w skali Beauforta”) był taki…….smutny. I On sam, bez nich, bez Seweryna, Benka i Jurka. A jeszcze nie tak dawno w tej samej Giełdzie prezentowali razem „Powiedz stary, gdzieś ty był”. Drugie wydarzenie było o wiele bardziej bolesne. Maleńka wzmianka w jakiejś lokalnej gazecie w Krakowie dnia 8 kwietnia 1981r. (chyba „Echo Krakowa”), że dzień wcześniej w Chicago w wyniku powikłań związanych z wypadkiem samochodowym zmarł „muzyk polskiego pochodzenia” Krzysztof Klenczon. To był szok. Nie mogłem dojść do siebie przez kilka dni. Przeżywałem wiadomość o Jego śmierci tak, jakbym stracił Kogoś bardzo Bliskiego, kto wiele dla mnie znaczył. I jeszcze te komunistyczne brednie o „polskim pochodzeniu” ! Ależ on nie był osobą posiadająca polskie pochodzenie, był po prostu Polakiem ! Wyjechał do USA i należało to potępiać, nawet w takiej chwili odbierając mu Polskość. Krzysztofowi, który napisał „Biały Krzyż” !
Dla mnie był zawsze i na zawsze pozostanie Krzysztofem, mimo ,że nie znałem Go osobiście. Mam jednak głębokie przekonanie, że tak było. Znałem Go poprzez Jego twórczość, a ona pokazywała jego duszę. I ten przekaz przenikał głęboko, czynił Go kimś tak Bliskim.
Moje ulubione piosenki Krzysztofa to „Wróćmy na jeziora”, „Jesień idzie przez park”, „Odleciały słowiki (Hej słowiki, słowiki)”, „Kamienne niebo”, „Historia jednej znajomości”, „Coś”. Niezapomniane, jedyne w swoim rodzaju brzmienie Jego gitary, niezapomniany, jedyny w swoim rodzaju tembr Jego głosu….
Chciałbym coś powiedzieć Krzysztofowi, a wierzę, że nas słyszy. Chciałbym Mu powiedzieć „dziękuję” i dodać, że jest mi tak żal, że nie zdążył do nas wrócić na stałe. „…..bo nie wszystkim pomógł los wrócić”…., Jemu nie pomógł, choć przecież wiedział ze TU jest Jego miejsce i zawsze było.
Cholera, ja wciąż na Niego czekam…..bo tak mi Go brak.
PS. Dochodzą mnie słuchy, że bezpośrednim powodem konfliktu z Sewerynem pod koniec roku 1969 była kwestia ustalenia repertuaru na 4 longplay Gitar. Tradycja była taka, że głowni kompozytorzy tj.Krzysztof i Seweryn umieszczali na longplayu taką samą ilość piosenek(np. po cztery lub pięć) , a Benek i Jurek po jednej. Być może Seweryn chciał to zmienić. Z informacji zawartych w magazynie „Śpiewamy i tańczymy” nr 8 z roku 1969 wynikało, iż Krzysztof planował umieścić na 4 lpg następujące swoje piosenki : 1.”Jesień idzie przez park”, 2.”Coś”, 3.”10 w skali Beauforta”, 4.”Odleciały słowiki (hej słowiki, słowiki)”, 5.”Powiedz stary, gdzieś ty był”, 6.”Kamienne niebo” - Seweryna: 1.”Cóz ci więcej mogę dać”, 2.”Przypomnij czas”, 3.”Czekam na twój przyjazd”, 4.”Krzyż południa”, 5.”Chciałbym żeby uśmiech twój dziś należeć do mnie mógł”, 6.”Trzymając się za ręce, Benka – „Od jutra nie gniewaj się” lub „Dawno i daleko” i Jurka – „Słońce za uśmiech”. Może problem polegał na tym, ze przebojów było za dużo i trzeba było dokonywać cięć.
Jaka szkoda, że taki wspaniały longplay nie został do końca nagrany (a prace się toczyły). A na opolskim festiwalu w roku 1970 Czerwone nie zagrały swego największego przeboju drugiej połowy 1969 roku czyli Krzysztofowej „Jesieni”, czy przez ambicje Seweryna czy nie zgodził się na to Krzysztof, kto wie.
Marek Madej , 10 stycznia 2013r
Czekamy na innych!!
|