www.klenczon.pl Stowarzyszenie im. Krzysztofa Klenczona
 
Krzysztof Klenczon- The Show Never Ends "Jeleniogórski Kuryer 10 czerwiec 1995r"

 

W nocy z siódmego na ósmy kwietnia 1981 roku, zmarł w szpitalu w Chicago, polski muzyk Krzysztof Klenczon. Gdyby żył, w styczniu obchodziłby pięćdziesiąte drugie urodziny. Dla pokolenia dzisiejszych czterdziestolatków jawił się jako legenda polskiego beatu i rocka, cichy buntownik tamtego okresu, uosobienie własnej epoki.

Dziś po czternastu latach od jego tragicznej śmierci wciąż pozostaje w pamięci fanów jako wokalista, instrumentalista i kompozytor, twórca wielu przebojów lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, szczególna postać polskiej estrady i środowiska muzycznego tamtych lat, idol swego pokolenia. Przypomnijmy dziś czytelnikom sylwetkę artysty i człowieka jakim był Krzysztof Klenczon próbując jednocześnie odpowiedzieć na pytanie ?Na ile wolno nam 0 żywym i piszącym o historii cudzego życia ? obalać mity, tworzyć legendę a także, na ile wolno nam odkrywać prawdę o kimś do końca, również i tę bolesną?. ?Urodził się...żył...pracował...tworzył...był....? Tak przebiega każdy życiorys. Bodaj Marek Hłasko powtarzał, że życie człowieka można zapisać na papierosowej bibułce. Całą resztę spowija siwy dym., mgiełka tajemnic i niedopowiedzeń odchodzących wraz z człowiekiem na zawsze. Również i wokół Klenczona narastały jeszcze za Jego życia mity i legendy. Później, już po śmierci, Jego postać okazjonalnie tylko przypominana w radio i telewizji, zamieniała się z wolna w symbol epoki dla kolejnych pokoleń fanów.Zanim zrodziła się Jego legenda przeszedł długą i ciekawą artystyczną drogę. Niebanalny był również Jego życiorys.

Jako wokalista, instrumentalista i kompozytor okazał się być niepokornym dzieckiem swej matki ? muzy. Nie uznawał kompromisów i udeptanych dróg. Jako kompan do zabawy i przyjaciel wielu rozsianych dziś po świecie ludzi, oddany i szczery. Zawsze bezinteresowny. W kontaktach bezpośredni i chętny do rozmowy, nawet wobec przypadkowych rozmówców. W końcu jako mąż i ojciec ? kochający i odpowiedzialny. Pewnie i dla tych powodów określenie red. Franciszka Walickiego ?zbuntowany Anioł?, pasowało do Krzysztofa jak ulał.

Był postacią niezwykle barwną i niejednoznaczną zarazem, ulepioną jakby z różnych wcieleń i charakterów. Pod względem fizycznym bardzo atrakcyjny: przystojny i prowokujący. Na zewnątrz beztroski i otwarty na ludzi, ale w środku ? kłębowisko sprzeczności. Nieśmiały a zarazem zadziorny, romantyczny a jednocześnie zbuntowany i agresywny. Bywał zamknięty w sobie i uparty. W swoich sądach i opiniach nieprzejednany, lecz i otwarty na każdy powiew nieszablonowego wiatru swobody i niezależności.

Od mojego z Nim pierwszego spotkania minęło z górą dwadzieścia pięć lat i wciąż trudno mi ulepić właściwe określenie jaki był naprawdę!.Mimo wielu rozmów z Nim oraz ludźmi z bliskiego otoczenia Klenczona, wciąż brakowało mi tej kropki kończącej myśl, tego właściwego i jedynego słowa oddającego całą prawdę.Dziś myślę, że stało się tak dlatego, że On sam nie dał się poznać do końca ? zbyt wcześnie odszedł.

Z perspektywy minionego czasu myślę, że większość spraw w Jego życiu zdarzała się zbyt wcześnie. Za wcześnie poznał smak biedy i poniewierki przychodząc na świat w środku okupacji niemieckiej. Za wcześnie doświadczył niepokoju w oczach matki niespokojnej o los ukrywającego się przez wiele lat po wojnie, ojca. Za wcześnie doznał upokorzeń w rewidowanym przez pracowników UB w Szczytnie, rodzinnym mieście domu.

Za wcześnie poznał słowo ?tęsknota?, gdy po aresztowaniu tuż po wojnie ojca i zaraz potem matki, przez wiele miesięcy był wychowywany wraz z siostrą przez rodzinę.Zbyt wcześnie uczył się słowa ?odpowiedzialność?, gdy przez lata ukrywania się ojca przed ludową władzą przyszło Mu opiekować się młodszą siostrą.Za wcześnie pomaszerował w świat gdzie czekała na niego muzyka. Gdy opuszczał Szczytno udając się na studia na Politechnice Gdańskiej, miał za sobą niewiele amatorskie doświadczenia gry na klarnecie i umiejętności samouka gry na gitarze.Za wcześnie zrezygnował z członkostwa w ?Czerwonych Gitarach?. Zespołu, który współtworzył, wyśnił i w pierwszym okresie działalności prowadził po sławę i powodzenie.Za wcześnie wyjechał za Ocean. W Stanach Zjednoczonych Krzysztof Klenczon nie czuł się dobrze. Ci, którzy znali Go z tego okresu pamiętają, że tak naprawdę nie znalazł On tam miejsca dla siebie.Za wcześnie odszedł czepiając się przez wiele tygodni brzegów życia walcząc ze śmiercią po wypadku samochodowym, jakiemu uległ w lutym 1981 roku.

Jaki więc był naprawdę? Z perspektywy spojrzenia wstecz wydaje się, że On sam poskładany był z tych wszystkich dobrych i złych doświadczeń, które w dorosłym życiu dały niespokojnego i niespełnionego artystę Klenczona oraz spontanicznego, wiecznie podenerwowanego i wewnętrznie niepoukładanego Krzysztofa, choć z drugiej strony, to właśnie było Jego siłą napędową, motorem do osiągania nowych celów, Jego odwagą ...

Urodził się 14 stycznia 1942 roku w Pułtusku. Gdy miał 4 lata rodzice, cofając się przed nadchodzącym ze wschodu frontem, przenieśli się do malowniczo położonego wśród mazurskich jezior Szczytna. Tu Krzysztof dorastał. To miasto ukochał i to miejsce uznał za swój dom na resztę życia. To o Szczytnie myślał komponując w dorosłym życiu, przepiękną piosenkę ?Wróćmy na jeziora?.

To o Szczytnie marzył pisząc słowa i muzykę do, bodaj ostatniej piosenki w swoim życiu pt.: ?Dom?. Pięknej, nigdzie i nigdy nie nagranej poza domową fonoteką. Jak się dziś wydaje to, szczytniański okres właśnie ukształtował i określił Jego charakter, a także wyznaczył muzyczną drogę i artystyczny los.

Krzysztof rzadko wspominał smutne doświadczenia tamtego okresu, a były to dla Niego i Jego rodziny wyjątkowo trudne lata. Ukrywającego się do połowy lat 50-tych ojca widywał tylko w okresie szkolnych wakacji. Wtedy, gdy wraz z matką i siostrą Heleną odwiedzali Go okolicach Czaplika, gdzie znalazł schronienie.

Jak trudno było zrozumieć dorosły świat małemu Krzysiowi, gdy jechał na wakacje do wujka (dzieci wiedziały, że jest to brat matki) a co roku we wrześniu, przy zapisach do następnej klasy informowały swoich wychowawców, że ojciec nie żyje! I tak aż do amnestii w 1956 roku.

Szereg razy podziwiałem Jego odwagę i bezkompromisowość później, w dorosłym życiu. Krzysztof miał ogromne poczucie sprawiedliwości i uczciwości. Kiedy trzeba, umiał to wykrzyczeć. Myślę, również i dlatego, iż wcześniej nauczył się milczeć i dochowywać tajemnic dorosłych... Szkoła średnia to Liceum Ogólnokształcące i okres fascynacji Elvisem Presley?em, a także pierwsza gitara, kupiona za własne pieniądze. Ciężko zapracowane w tartaku podczas wakacji.

Helena, siostra Klenczona wspomina ten okres jako wyjątkowo denerwujący dla domowników. Krzysztof z mozołem i uporem samouka przedzierał się przez tajemnice gitary, poświęcając jej bez reszty swój czas.

Swoje doświadczenia muzyczne zdobywał sam, bez niczyjej pomocy, a nieprawdopodobna zaciętość z jaką realizował swoją pasję doprowadziła go w końcu do perfekcyjnego opanowania instrumentu. W tym okresie próbował również gry na pianinie oraz ...klarnecie.

Gitara obok sportu, który był drugą pasją Krzysztofa, pochłonęła Go bez reszty. Zważywszy, że do dziś w szczytniańskim ?ogólniaku? wiszą dyplomy oznaczające sportowe osiągnięcia Krzysztofa i Jego tysiące godzin sam na sam z gitarą widać, że czasu na naukę nie miał zbyt wiele.

Zamiast siedzieć nad książkami wolał grywać na szkolnych imprezach, bywało, przyprowadzany stamtąd przez ojca. Ślady tamtego okresu znalazły także swoje odbicie w piosence ?Matura?, napisanej wspólnie z Jurkiem Kosselą w ?Czerwonych Gitarach? i wykonywanej przez Krzysztofa. Po maturze (zdanej wszak za pierwszym podejściem na przekór słowom wspomnianej piosenki) ruszył w wielki świat, do Trójmiasta rozpoczynając studia na Politechnice Gdańskiej. Przygoda z Wydziałem Budownictwa Lądowego skończyła się po pierwszym semestrze. Powrócił do Szczytna, poświęcając się bez reszty muzycznym ćwiczeniom i obiecując sobie oraz zrozpaczonym rodzicom rychły powrót do Trójmiasta. Tak się też stało.

Do Gdańska Klenczon powrócił w następnym roku, gdzie podjął naukę w Studium Nauczycielskim w Oliwie. Wybrał specjalność nauczyciela wychowania fizycznego co, jak się zdaje, było trafnym skojarzeniem, gdyż pozwalało Mu realizować trzy marzenia równocześnie: Sport, Muzykę oraz Życie w Trójmieście. W SN-ie zaprzyjaźnił się z Karolem Warginem, dziś nauczycielem a wtedy kolegą ze studiów i kompanem od wspólnego muzykowania.

Za namową Wargina wzięli udział w Festiwalu Młodych Talentów, organizowanym w Szczecinie przez tamtejszą Estradę i Zespół ?Czerwono-Czarni? Był rok 1962. Znaleźli się w trójce nagrodzonych dzięki piosence ?Pluszowe niedźwiadki? obok między innym Czesława Wydrzyckiego ? późniejszego Niemena. Było to ważne wydarzenie, bo zważyło na dalszym życiu Klenczona. Po zakończeniu Lipcowego Konkursu Krzysztof z nakazem pracy (właśnie skończył oliwski SN) powrócił do Szczytna, aby rozpocząć pracę jako nauczyciel w-f w jednej ze szkół podstawowych. Nie dane Mu było jednak zamiaru tego dochować. A było to tak.

Jednym z uczestników tego konkursu był zespół Niebiesko Czarni. Jesienią 1962 roku usilnie poszukiwali gitarzysty akompaniującego, gdyż dotychczasowy ? Andrzej Jasiński, student Politechniki Gdańskiej ? nie uzyskał kolejnego urlopu dziekańskiego.

Zespół stanął wobec faktu zawieszenia działalności, a kto pamięta tamte czasy ten wie, że równałoby się to końcu świata! Fani nie wybaczyliby takiego afrontu! W tej sytuacji Franciszek Walicki i Jerzy Kossela ? szefowie Niebiesko-Czarnych przypomnieli sobie o czupurnym chłopaku akompaniującym duetowi Klenczon-Wargin.

Po nitce do kłębka odnaleźli Jego adres w Szczytnie i wysłali telegram wyznaczając spotkanie w hotelu ?Pod Orłem? w Bydgoszczy. I Krzysztof przyjeżdża!. Rzuca pracę nauczyciela, zostawia osłupiałą rodzinę i podejmuje wyzwanie! Przyjeżdża do Bydgoszczy, a ciepło powitany przez Czesława Wydrzyckiego ? wokalistę Niebiesko-Czarnych, mówi zwyczajnie: ?JESTEM?. Co więcej, przyjeżdża również Andrzej Jasiński z radosną nowiną, że dziekan wyraża zgodę na jego przerwę w nauce. Oceniając właściwie zastaną sytuację stwierdza przytomnie: ?Niech chłopak gra, ja wracam na studia?. Nie sposób dziś przecenić tego zdarzenia.. Tak czy owak, tym sposobem Krzysztof rozpoczął nieznane dotąd, nowe życie i choć później po wielokroć jeszcze podejmował różne ryzykowne decyzje, to ta wydaje się być najbardziej znacząca dla Jego muzycznej drogi.

W Niebiesko-Czarnych długo jeszcze przełamywał nieśmiałość i lęk przed publicznością. Z zespołem tym występował przez dwa lata w towarzystwie największych ówczesnych polskich gwiazd: Heleny Majdaniec, Ady Rusowicz, Czesława Wydrzyckiego, Wojtka Kordy i Michaja Burano. Grał z muzykami niezwykle dojrzałymi: z Włodkiem Wanderem =, januszem Popławskim, Zbyszkiem Bernolakiem, Zbyszkiem Podgajnym i Andrzejem Nebeskim. Sporo występowali zaliczając między innymi koncert w Paryskiej Olimpii. Mimo to, Klenczon wciąż walczył w tym okresie z tremą i nieśmiałością. Starsi melomani pamiętają z pewnością Krzysztofa Klenczona stojącego po lewej stronie estrady, bardzo blisko kulis w cieniu ogromnych głośników ..byle nie za blisko publiczności. Z Niebiesko-Czarnych rozstał się dość niespodziewanie, choć planowo... W tak dużym zespole zasadnicze znaczenie przywiązywano do dyscypliny. Krzysiek nie należał do tych, którzy kochali nakazy, między innymi notorycznie spóźniał się na próby.

Rozstanie Klenczona z zespołem według relacji Włodka Wandera, wyglądał następująco: Niebiesko-Czarni wyjeżdżali w trasę koncertową. Autokar stał na Świętokrzyskiej ze wszystkimi członkami zespołu, prócz Krzysztofa. Po ok. pół godzinie pojawił się on sam. Powstała awantura, a ówczesny kierownik artystyczny zespołu ? Franciszek Walicki, zagroził nawet usunięciem Klenczona z zespołu. Krzysztof jakby na to czekał. Wziął z autokaru gitarę, swoje rzeczy i ... wylądował w Trójmieście, w sopockim NON-STOP-ie, jako wolny strzelec grupy Pięciolinie. Okres Pięciolinii był bardzo krótki. Trwał około pół roku po to, aby zespół rozwiązać i na jego gruzach, w dniu 3 stycznia 1965 roku, ogłosić w kawiarence ?CRISTAL? w Gdańsku-Wrzeszczu, powstanie Czerwonych Gitar.

Pięcioletni okres wspólnej pracy z Czerwonymi Gitarami, z Jerzym Kosselą, Sewerynem Krajewskim, Benkiem Dornowskim i Jurkiem Skrzypczykiem był najpiękniejszym, najbardziej znaczącym a przez to najwspanialszym okresem w Jego życiu. Krzysztof okres ten wspominał bardzo chętnie i z dużą nostalgią. W jednej z rozmów powiedział mi: ?Była to wprawdzie ciężka praca, która przynosiła oczywiście owoce, ale z perspektywy spojrzenia wstecz, okres ten wspominam jako najlepszy w moim życiu!? Istotnie, Czerwone Gitary to okres nieprzerwanych sukcesów. Koncerty, festiwale, nagrania płytowe, wyjazdy zagraniczne, no i popularność! To również okres najbardziej obfitujący w przeboje i dziesiątki powstałych w tym czasie Jego piosenek: Matura, Historia jednej znajomości, Gdy kiedyś znów zawołam Cię, Randka z deszczem, Moda i miłość, My z XX wieku, Licz do stu, Jesień idzie przez park, Kwiaty we włosach, a także, bodaj najpiękniejsza piosenka tamtego okresu Biały krzyż, skomponowana do tekstu Janusza Kondratowicza, którą Krzysztof zadedykował swojemu ojcu ? Czesławowi.

W 1969 roku na Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu Czerwone Gitary otrzymały za nią Nagrodę Główną.

W tym samym roku sypią się również nagrody zagraniczne: amerykańskiego magazynu muzycznego ?Bilboard? oraz Targów Płytowych MIDEM w Cannes, gdzie zostali dostrzeżeni wśród plejady międzynarodowych wykonawców, takich jak zespół ?The Beatlesów? i Tom Jones. Otrzymują także dwie złote płyty od Polskich Nagrań za trzy nagrane longplay?e. Jest to również znakomity okres w Jego życiu prywatnym. W tym czasie poznaje swoją żonę, Alicję ?Bibi?. 25 grudnia 1967 roku w Katedrze Oliwskiej Klenczonowie biorą ślub. W 1969 roku, podczas odwiedzin ?Bibi? u swoich rodziców rodzi się w ... Chicago córka Karolina ? ?oczko w głowie? Krzysztofa. Schyłek lat sześćdziesiątych to w życiu Krzysztofa poszukiwanie innych, nowych rozwiązań artystycznych. Klenczon jako leader grupy forsuje własne koncepcje muzyczne, co zaczyna psuć atmosferę w zespole. Narastają konflikty a później otwarta wojna z Krajewskim. Okazuje się, że dwie silne indywidualności jakimi byli niewątpliwie Krzysztof i Seweryn, nie potrafią być i tworzyć wspólnie. Zabrakło porozumienia i zgody, co w konsekwencji doprowadziło do odejścia Krzysztofa z zespołu, ambitnie oddającego pole. Jest styczeń 1970 rok. Kilka lat później Krzysztof oceniając ten okres powie mi: ?Wydaje mi się, że o naszym rozstaniu zadecydowały różnice w koncepcjach muzycznych, które kreowałem wówczas. Czy to dobrze czy źle? Dla mnie było to kolejne doświadczenie i pójście na tzw. ?własny chleb?. Dziś, gdybym wiedział, że będzie on smakował tak gorzko ? nie zrobiłbym tego!? Jurek Skrzypczyk odejście Klenczona z Czerwonych Gitar skomentował bardziej filozoficznie: ?Wiele okoliczności wskazuje na to, że pole muzyczne, uprawiane przez Czerwone Gitary okazało się zbyt małe dla tych dwóch wielkich znakomitych siewców?. Mocno skomplikowanym i trudnym w Jego życiu był okres po odejściu z Czerwonych Gitar. Z jego strony mógł się On poświęcić rodzinie, w ostatnim okresie bowiem, z trudem udawało mu się godzić zespół i obowiązki męża i ojca.

Zapadła także wspólna, rodzinna decyzja o wyjeździe do Stanów Zjednoczonych. Z drugiej zaś, zagubiony Klenczon, zżerany po trosze przez urażoną ambicję, konstruuje naprędce nowy zespół. W marcu 1970 roku ogłasza powstanie Trzech Koron. Obok ambicji artystycznych Krzysztofa, nakazujących mu pójście własną drogą, ważnym niewątpliwie impulsem do podjęcia się tego zadania, było pokazanie byłym kolegom z Czerwonych Gitar i fanom, co naprawdę wart jest Klenczon. Ta niewątpliwie odważna decyzja okazała się ryzykowną. Sam Krzysztof wracał do tego okresu bardzo niechętnie i z dużą rezerwą. Jak Sam później mi przyznał: ?Układ rodzinno-towarzyski nie wypalił?. W zespole obok Klenczona znaleźli się również: Ryszard Klenczon ? kuzyn leadera oraz dwaj Jego koledzy Piotr Stajkowski i Grzegorz Andruszkiewicz (Andrian). Pomimo ogromu pracy jaki w tym okresie Krzysztof włożył w kształtowanie zespołu, nie udało się prześcignąć, ani nawet dorównać poziomowi artystycznemu i popularności Czerwonych Gitar. Nie stało sił, czasu a i koledzy z grupy (zupełni amatorzy) nie byli w stanie spełnić oczekiwań swojego leadera. Jak brutalnie zabrzmi porzekadło: ?Cud zdarza się tylko raz!?. Jedyna płyta długogrająca jaką Krzysztof nagrał w tym czasie zawierała wprawdzie kilka przebojów ze słynnym ?10 w skali Beauforta? na czele, lecz okres ten On sam potraktował jako sposób na rozstanie się z estradą i publicznością. Ostatni, pożegnalny koncert tuż przed wyjazdem do Stanów Zjednoczonych odbył się w dniu 22 lipca 1972 roku w Sali Kongresowej w Warszawie. Impreza zgromadziła tysiące ludzi, którzy przyszli pożegnać swojego idola. Krzysztof Klenczona zaśpiewał na koniec koncertu dwie piosenki ?Nie przejdziemy do historii? oraz ?Ludzie wśród ludzi?. Szczególnie zabrzmiały wtedy słowa jednej z nich: ?Ale nikt mnie nie przekona, że gdzieś piękniej jest?. Pod koniec la1972 roku Alicja i Krzysztof Klenczonowie oraz ich 3-letnia córka Karolina wylądowali na amerykańskiej ziemi. Czy była to Ziemia Obiecana? Klenczon mimo, iż pozornie pogodził się z takim rozwiązaniem na zewnątrz potwierdzając rozstanie z estradą i publicznością, to wciąż pozostawał wewnętrznie zbuntowany. W Chicago, gdzie zamieszkał nie czuł się zbyt dobrze a i Stany Zjednoczone nie dawały Mu tego co pozostawił w Polsce: popularności i uznania, sławy i powodzenia. Poznał szybko język, co pozwoliło Mu znaleźć pracę i utrzymać dom i rodzinę. Zwłaszcza, że w rok po przyjeździe w 973 roku przyszła na świat druga córka Klenczonów Jackie. To dla niej Krzysztof napisał romantyczną piosenkę Natalie-piękniejszy świat. To niebyły już przelewki i zdawał On sobie z tego sprawę. Był więc taksówkarzem w firmie teścia i hausekeeperem a także pracownikiem firmy wydawniczej książek. Zdany na los i łaskawość obcego Mu świata ciągle nie potrafił znaleźć swojego miejsca, a przede wszystkim ? nie umiał żyć bez muzyki. Dopadł Go w końcu twórczy niepokój i głód koncertowania. Wydatnie Mu w tym pomaga Włodzimierz Wander, kiedyś kolega z Niebiesko-Czarnych, a w Chicago właściciel klubu ?Cardinal?, gdzie Krzysztof po tygodniu zwykłych zajęć znajduje możliwość weekendowego występowania z gitarą. Początkowo sam, później organizuje zespół, który w niczym nie przypomina czerwonogitarowego brzmienia, bo i skąd. W zespole bowiem występowali: Gruzińscy emigranci, dla których kierunki muzyczne kreowane przez Klenczona były czystą abstrakcją. W 1977 roku za pieniądze teścia, w Wytwórni Płytowej ?Clay Pigeon Int.? w Chicago, jako CHRISTOPHER wydaje wraz z Vyto Beleska, płytę ?The Show Never Ends?. Nagranie wspomagają oprócz amerykanów polscy muzycy zamieszkali w USA, między innym Włodzimierz Wander, Jerzy Jabłoński, Krzysztof Słodkowicz i M. Myszko. Znawcy twierdzą, że na trudnym i niedostępnym dla Europejczyka rynku muzycznym, Krzysztof Klenczon potwierdził swój talent i wyczucie muzyczne. Płyta z uwagi na brak promocji, sprzedaje się źle. To wszystko składa się na rozdrażnienie i żal Krzysztofa za tym wszystkim, co pozostawił w Polsce. I Polski Mu ciągle brakowało. To właśnie w Chicago powstały piosenki ?Muzyka z tamtej strony dnia?, ?Latawce z moich stron?, ?Wiśniowy sad?, ?Dom?. Były one pełne nostalgii i słowiańskich nut. W 1976 odwiedza Stary Kraj. Odprowadza w ostatnią drogę zmarłego ojca. Jest to także okazja do rozmów z przyjaciółmi z Polskiego Stowarzyszenia Jazzowego w Warszawie na temat przyjazdów z koncertami. Nieudane wejście na hermetyczny amerykański rynek muzyczny zaktywizowało ten pomysł. Klenczon dwukrotnie jeszcze odwiedza Polskę. Pierwszy raz latem 1978 roku, kiedy już od lotniska w Warszawie towarzyszyły Mu tłumy wiernych fanów oraz jesienią następnego roku, kiedy nagrywa dla Polskich Nagrań swoją pierwszą i ostatnią płytę autorską. Trzeba się zgodzić, że nie był to ten sam Klenczon, którego pamiętamy sprzed lat. Nie była to również ta sama muzyka... na koncerty przychodzili jedynie najwierniejsi fani. Miał świadomość, że życie nie znosi próżni. Chciał wracać do kraju i wiele nie brakowało, aby to marzenie się ziściło. Mówił o tym podczas ostatniej rozmowy jaką odbyliśmy w październiku 1979 roku. Mówił o planach powrotu do Czerwonych Gitar, o wspólnym koncertowaniu i o ?wspólnym robieniu muzyki?. Mówił o Polsce i domu pod Warszawą. Los chciał inaczej, i to wtedy, gdy Krzysztof już praktycznie zaprzestał występu przed publicznością amerykańską, kiedy coraz częściej myślał o Polsce... Fala solidarnościowej odwilży dotarła również do Chicago, Klenczon przyjął zaproszenie (pomimo silnego przeziębienia) do udziału w charytatywnym koncercie na rzecz pomocy Polsce, w klubie ?Milford?. Był 26 luty 1981 roku. Wracał nocą z ?Bibi? do domu. Pijany Portorykańczyk nie uszanował prawa pierwszeństwa auta Klenczonów. Nomen omen, ulica biegła obok cmentarza. Po pięciotygodniowych zmaganiach ze śmiercią Krzysztof Klenczon zmarł, tylko na krótko odzyskując przytomność...

Jeszcze za czasów Jego występowania z Czerwonymi Gitarami zdarzyło mi się słyszeć wypowiedzianą gdzieś o Nim opinię: ?Pan Bóg dał talent, Diabeł trochę sprytu i wdzięku. Szczęście dał los?. Jak było naprawdę? Był niewątpliwie wielkim artystą i idolem swego okresu. Z czasem stał się również legendą i symbolem pokolenia. Nie potrafił żyć bez muzyki i ona nie obeszła się bez Niego, zapisując na trwałe Jego nazwisko w muzycznych annałach. W pamięci przyjaciół Niuniek pozostał jako nieujarzmiony, żywiołowy człowiek o charyzmie zjednującej Mu wielu ludzi. Jako człowiek niepospolitej, choć trudnej osobowości. Jako mąż i ojciec zdał egzamin do końca. We wrześniu 1994 roku Ala Bibi, wdowa po Krzysztofie na stałe mieszkająca w Pxoenix w Arizonie, odwiedziła po raz kolejny Polskę. Pamiętała również, aby zatelefonować do mni: ?Krzysztofa nie zastąpi mi nikt ? takiej dziury załatać się nie da, choć upłynęło już tyle lat. Ja i dziewczyny, straciłyśmy w Nim uczciwego partnera i najlepszego przyjaciela. Choć był kimś w muzyce zawsze starał się godzić swoje pasje z obowiązkami wobec rodziny i domu. Krzysztof umiał rano naprawić samochód, wytapetować mieszkanie, czy pomalować schody, a wieczorem dać show dla muzycznej widowni. Taki był...? Dopiero po śmierci okazało się ilu przyjaciół miał Krzysztof naprawdę. Do rodziny zgłaszali się ludzie z deklaracjami wszelkiej pomocy. Ludzie, których On często tylko nieledwie znał stykając się z nimi przelotnie wtedy, gdy przychodzili prosić o pracę. Gdy pomagał, załatwiał, dzwonił w imieniu nie mówiących po angielsku rodaków, rekomendował...

Gdy podczas uroczystości żałobnych odprawionych w dniu 11 kwietnia 1981 roku, w kościele św. Jakuba przy Fullerton Abenue w Chicago zabrzmiała muzyka ?Białego krzyża? a Stan Borys zaśpiewał własny do niej tekst, nie było wśród tłumów żegnających Go nikogo, kto nie uroniłby łzy. Do Polski, do rodzinnego Szczytna wróciły prochy Klenczona. Tu w lipcu 1981 roku odbył się powtórny pogrzeb Krzysztofa. Żegnało Go wtedy, jak się wydawało ? pół Polski. Ludzie obsiadali dachy i drzewa. W mieście zamarł ruch kołowy. Pogrzeb stał się manifestem miłości dla Jego muzycznej twórczości i osobowości. Hołdem tysięcy fanów, którzy żegnali Go na zawsze. Na domiar wszystkiego lunął deszcz... Bibi wspomina, że tuż przed śmiercią Krzysztof prosił o deszcz, dużo deszczu na własnym pogrzebie... Dziś spoczywa na cmentarzu w Szczytnie. Na Jego grobie, na którym zawsze leżą świeże kwiaty, jest trójwiersz wyjęty z piosenki ?Dom?, którą Krzysztof napisał i skomponował do niej muzykę: ?Dom nie zastąpi go nikt, Kiedyś wrócę tam, Jeszcze wrócę tam?.

Wrócił, a z Nim to co najcenniejsze ? Pamięć o Nim i Jego Muzyce.

Zbigniew MALARA

 

Prawa Autorskie (c) TB. Projekt i hosting OpenVision