|
O Krzysztofie Klenczonie wywiad Nowickiego z Kondratowiczem |
- Nowicki : Krzysztof niezbyt to podobno łatwy, układny człowiek we współżyciu. Czy i ty odniosłeś takie wrażenie po tym pierwszym spotkaniu?
- Tak. Zawsze był to chłopak, który miał swoje własne zdanie, który zmagał się z życiem, który jeżeli w coś wierzył, bardzo wierzył, to chciał to osiągnąć. Wydaje mi się, że nasza współpraca a potem nasza przyjaźń układały się dość tak łagodnie może dlatego, że w wielu cechach jego ja odnajdywałem własne cechy i tak na dobrą sprawę nie było o co się kłócić.
- Kiedy ta wasza znajomość przerodziła się w przyjaźń?
- To trudno powiedzieć, ale dość szybko. Ja dzisiaj spoglądając za siebie, wspominając te nasze wspólnie spędzone chwile tu w Polsce i za granicą, bo byłem też u niego z wizytą w Chicago kiedy już mieszkał w Stanach Zjednoczonych; przypominając sobie te chwile myślę, że to było tak niedawno, prawie wczoraj. Bardzo zresztą chętnie słucham piosenek Krzysztofa, nie tylko tych do których ja napisałem teksty ale tych, które on skomponował. Poza tym mam parę kaset z jego muzyką nigdy nienagraną; muzyką, która mi została jakby darowana. Piosenkę rozpoczynającą naszą współpracę jest 'Gdy kiedyś zawołam Cię'.
- Jako kogo Pan go zachował w pamięci?
- Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie. Ja zachowałem go w pamięci przede wszystkim jako kompozytora . Dlaczego? Bo kiedyś wyjeżdżaliśmy razem na wakacje, czy też, żeby popracować wspólnie to potrafił do rana pracować mając do dyspozycji wielośladowy, co było w latach 60-tych sprawą bardzo rzadką, wielośladowy magnetofon. Nagrywał kilkakrotnie partie wokalne, partie gitary, rzeźbił. Rzeźbił utwory, tak to byśmy teraz mogli określić, a czy czuł się wokalistą, czy w ogóle czuł się idolem? Wydaje mi się, że są to pytania retoryczne, chyba dzisiaj nie najważniejsze. Miał osobowość, to mogę powiedzieć z całą pewnością, z całym przekonaniem. Jeżeli coś chciał zrobić, to zawsze do tego dążył.
- A czy miał swoich ulubionych wykonawców?
- Tak miał swoich ulubionych wykonawców. Bardzo lubił np. Rolling Stonesów. Jeżeli chodzi o polski rynek muzyczny to właściwie przyjaźnił się z bardzo wieloma muzykami, kompozytorami z lat 60-tych; z tymi z którymi razem startował w festiwalach Młodych Talentów w Szczecinie, z którymi razem grał w zespołach kolorowych. I wydaje mi się, że ci koledzy grający z nim razem byli dla niego jednocześnie jakimiś partnerami, może nie wzorem, ale partnerami do rozmów o muzyce.
- A czy miał swój udział w sukcesach Czerwonych Gitar? Czy był przekonany, że ma udział w tych sukcesach?
- Miał swój udział i to bardzo duży, bo dzisiaj patrząc tak na historię, jak i karierę Czerwonych Gitar wiemy, że było dwóch bardzo wybitnych kompozytorów: Krzysztof Klenczon i Seweryn Krajewski. Jeden po sobie pozostawił duży dorobek i drugi: no Krajewski ciągle jeszcze jest w sposób bardzo widoczny na naszym rynku muzycznym. Klenczona już prawie się nie prezentuje w audycjach radiowych, ta jest ewenementem. Ale chcę powiedzieć, że starał się wnieść swój twórczy wkład do tego co zapisały Czerwone Gitary w historii polskiej muzyki młodzieżowej.
- Dlaczego, powiedz Janusz, Krzysztof Klenczon odszedł od Czerwonych Gitar?
- Znam przyczynę. Widzisz, trudno pogodzić ogień z wodą. Sądzę, że ten ogień z wodą dało się pogodzić jakiś czas, ale przyszedł moment, że z zespołu musiał odejść jeden z dwóch liderów. I odbyło się głosowanie. Dwaj członkowie, bezstronni jakby uczestnicy tego spotkania: Skrzypczyk i Dornowski zadecydowali, że powinien zostać w zespole Seweryn Krajewski. To też się działo w Hotelu Bristol w Warszawie - to ciekawostka; nie wszyscy ją znają (...)
Tak. Krzysztof był tego dnia dość zdenerwowany. Sądził, że ta sytuacja może przybierze trochę inny układ, że on zostanie w zespole. Ale po paru tygodniach osamotnienia i walki z samym sobą chyba ten zły nastrój przeszedł. Zaczął budować nowy zespół
-
No właśnie, czym był dla niego ten nowy zespół, myślę oczywiście o zespole 'Trzy Korony'? Czy próbą udowodnienia, że sam też potrafi?
-
Chyba tak, bo w zbudowanie tego związku włożył ogromnie dużo wysiłku, ogromnie dużo pieniędzy i poświęcił temu ogromnie dużo czasu. Przecież zespół 'Trzy Korony' na początku swego istnienia, no był zespołem takim nieopierzonym, dopiero po wielu trasach koncertowych zaczął brzmieć tak jak brzmieć powinien. Płyta, która została nagrana też jest tego dowodem, że dość późno ten zespół znalazł swój własny styl.
-
Jeśli chodzi o wielkie przeboje zespołu 'Czerwone Gitary' skomponowane przez Klenczona to później, bo teraz nie o Czerwonych Gitarach, chciałem powiedzieć o piosence '10 w skali Beauforta'- to Trzy Korony.
-
No piosenka ta powstała jeszcze wtedy, kiedy Klenczon był członkiem grupy Czerwone Gitary
-
No tak, ale została nagrana przez Trzy Korony.
-
Tak, ale pierwsze wykonania były jednak właśnie z Czerwonymi Gitarami.
-
To też ciekawostka. Ale zacząłem o tej piosence, a chciałem żebyśmy porozmawiali o innej. Otóż bez wątpienia jednym z największych przebojów, przebój nagradzany także na festiwalu w Opolu - piosence 'Biały krzyż'
-
Ja mam do tej piosenki szczególny sentyment. Po pierwsze bardzo długo ją pisałem. Napisałem ten tekst w Zakopanem. Spędziliśmy tam z zespołem, ja i Krzysztof Dzikowski taki miesiąc poświęcony bardzo ciężkiej, mozolnej pracy. Po prostu przygotowywaliśmy materiał na płytę długogrającą i jakby nowy pogram zespołu. Krzysztof zaproponował mi muzykę taką, która kojarzyła mi się z balladą partyzancką. I powiedziałem o tym, że mam taki pomysł i on ten pomysł zaakceptował. Powstała piosenka, w której tekście nie zmieniałem ani jednego słowa. Wszystko było od razu trafione. Natomiast wyznaczony był tytuł 'Gdy zapłonął nagle świat'. Tak się zaczynał ten tekst i taki tytuł dałem tej piosence. Krzysztof natomiast zmienił ten tytuł i napisał 'Biały krzyż'. Więc ja zastanawiałem się przez te kilka dni co zrobić z tym i postanowiłem zaproponować mu zmianę cody. Pomyślałem, że jeżeli jest biały krzyż, jeżeli jest to właśnie taka partyzancka ballada poświęcona tym nieznanym poległym białym krzyżom rozsianym po polskiej ziemi - to niechże kończy ten utwór motyw z jakiejś bardzo znanej partyzanckiej piosenki. No i wpadliśmy na pomysł, żeby był to motyw z pieśni 'Rozszumiały się wierzby'. Piosenka ta oficjalnie została wykonana w Opolu. Był to chyba 69 rok, festiwal opolski i przyznam się, że przeżyłem to wykonanie szczególnie; zresztą nie tylko ja chyba. Ci z widzów, słuchaczy którzy byli tam obecni pamiętają ten moment po zakończeniu utworu. Krzysztof złożył na prosterium wiązankę biało-czerwonych goździków...i nikt nie bił brawa. Ludzie zastygli w oczekiwaniu aż to się skończy, ta cała celebracja. Może to było troszkę teatralne, ale wiem, że to było szczere. Nikt mu tego gestu nie podpowiedział. Wpadł na ten pomysł sam. Wszyscy się zdziwiliśmy, że tak właśnie postąpił. Dopiero może po kilkudziesięciu sekundach rozległy się brawa. Brawa, które trwały no może dziesięć minut, może dłużej.(...)
Nasza przyjaźń to była prawdziwe męska przyjaźń na dobre i na złe. Ja się na nim jako na przyjacielu i człowieku nigdy nie zawiodłem. Wydaje mi się, że nasze spotkania i tu i za oceanem były tego jakimś takim znaczącym dowodem. Wymagał solidnej pracy od swoich kolegów i sam solidnie pracował. Pamiętam w jednym z klubów chicagowskich - na występach grupy Klenczona już tam w Stanach- nie widziałem go równie zmęczonego; on grał do tańca ze swoim zespołem, takim polonijno-amerykańskim 8 godzin, 8 godzin z małymi przerwami......i to grał utwory bardzo ostre, dynamiczne, bo on sam był dynamiczny i ostry w reakcjach. Ale może właśnie dlatego był tak wyrazisty jako artysta i jako człowiek.(...)
Ja twierdzę, że całe życie składa się wyłącznie z dramatycznych i właśnie zabawnych, takich rozbawiających nas zdarzeń.
Pamiętam był rok chyba 70-ty, ostra zima na południu Polski. Spędziliśmy w trójkę: Krzysztof z żoną i ja dwa tygodnie na takim pracowitym urlopie w Domu Pracy Twórczej Stowarzyszenia Autorów ZAIKS. I wracaliśmy do Warszawy nocą; akurat tak jakoś wypadło nam jechać w nocy. Okazało się, że zmęczony pracą Krzysztof zasnął. Nie miałem zmiennika i wiozłem jego i jego żonę; dwoje ludzi śpiących tak przekopując się samochodem jak to dzisiaj pewne wiele osób robi. Były takie momenty, że wychodziłem ze szpadelkiem, odgarniałem zaspy, że samochód ześlizgiwał się z góry- to jest ponad 400km. Dojechałem następnego dnia w południe i oni nawet nie wiedzieli, że sytuacja była taka dramatyczna, ze w chwili można było ześlizgnąć się np. do zalewu czy do rzeki nad którą się przejeżdżało. To było moja jazda, podczas której się najbardziej bałem. Ja nie boję się tak, nie ulegam uczuciom strachu tak łatwo...wtedy się naprawdę bałem. Natomiast zabawne zdarzenie: kiedy Krzysztof przyjechał ze Stanów nagrywać swoją kolejną płytę do Polski. Pamiętam, że był lipiec. Po ustaleniu wszystkich szczegółów w Polskich Nagraniach ja spokojnie wyjechałem sobie na urlop, a Krzysztof został z muzykami w tym sławnym już Bristolu. I przypadkowo po tygodniu przez jeden dzień bawiłem w Warszawie. Okazało się, że urzędnicy z Firmy fonograficznej nie chcieli go wpuścić do studia ponieważ miał paszport konsularny.
Oczywiście wytłumaczyliśmy w ciągu paru godzin wszystkie te zawisłości niby dyplomatyczne i prawne i wszystko odbyło się z korzyścią dla wszystkich z tym, że zamiast ośmiu lub dziewięciu dni nagranie trwało jedną noc i dopiero później zespół musiał dogrywać do nagranej partii lokalnej partie instrumentalne. Jest to niby śmieszne, ale wtedy właśnie było to dramatyczne.
-
No właśnie, czy tacy ludzie mogą przejść do historii?
-
Tacy ludzie przechodzą mój drogi do historii, mimo że nie bardzo w to sami wierzą.
|
|
|